Postapokaliptyczna gra fabularna
Jack Miller
Wszędzie to samo... Pagórki, trawa, czasami coś w niej leżącego, czyli nic ciekawego. Szedłeś już tak od dwóch dni, po tym jak na karawanę, do której ochrony byłeś wynajęty z paroma innymi ludźmi, napadły mutki. Jebane mutki. Wszędzie ich w tych czasach pełno... Udało ci się jakoś ujść z życiem, chociaż ten widok pozostanie ci na zawsze w pamięci. Bydlaki nie oszczędziły nawet syna handlarza, 7 letniego chłopca. Stanąwszy na jednym z większym wzniesień, zauważyłeś daleko, daleko za sobą niewyraźne plamki na niebie. Chyba sępy, ale to prawdopodobnie brak Tornado miesza ci we łbie. Właśnie, Tornado.. Już niezliczoną ilość razy przepatrywałeś wszelkie zakamarki ubrań, w poszukiwaniu specyfiku, ale jak na złość nigdzie go nie było. Nie zapowiada się też ciekawie, jeżeli niedługo nie dojdziesz do jakiejkolwiek mieściny...
Offline
Admin
Patrzę na sępy z niechęcią. Ich widok przypomina mi żydów żerujących na wszystkim. Cholerni padlinożercy. Mutanci nie są lepsi, to po prostu bezmyślne kupy gówna i mięsa. Nie wiem w sumie czego jest w nich więcej. Szkoda, że nie ma już niewolnictwa. Taki mutant na polu bawełny byłby fajnym wynalazkiem. No, mniejsza z tym.
Idę razem z karawaną. Rozglądam się kto jest tutaj oprócz mnie i czy nie ma skąd wytrzasnąć działeczki Tornado.
Offline
Rozglądnąwszy się, zauważyłeś że nie ma nikogo obok Ciebie. No tak, przecież wszystkich zajebały mutki. Do głowy wpadł Ci pomysł, by wrócić się i przeszukać karawanę. Ale z drugiej strony, mutki nigdy nie zostawiały nic czego nie zabierały ze sobą, w dobrym stanie. I teraz pewnie dalej ucztują, jebańce. Krajobraz się nie zmieniał, prócz tego że droga była w coraz lepszym stanie. Na niektórych odcinkach nawet dziur nie było! W pewnym momencie, Twoje nozdrza zaatakował potężny smród rozkładających się ciał, dolatujący tak jakby zza wzniesienia pod które właśnie szedłeś.
Offline
Admin
Przez chwile zastanawiałem się nad powrotem i przeszukaniem karawany. Przecież mutasy są tępe i mogły nie przeszukać jakiejś skrytki. Niestety, mogły jeszcze tam być. Wzruszam ramionami. W momencie gdy czuję smród nie wzrusza mnie to specjalnie. Idę dalej szukając tego co wydziela ten rozkoszny zapaszek.
Offline
Doszedłszy na szczyt wzgórza, ujrzałeś źródło smrodu. Masa ciał, koni, zwierząt i uroczych mutantów, którzy na oko mieli grubo ponad 4 metry, była już w silnym stanie rozkładu. Bitwa musiała być iście epicka, łusek po nabojach nie zliczyłbyś i po tygodniu. Wyglądało na to, że od tamtego czasu nikt tędy nie przechodził, jako że fragmenty potrzaskanej broni i gdzieniegdzie pojedyncze sztuki amunicji leżały nieruszane.
Offline
Admin
Przechadzam się po polu bitwy. Szukam amunicji. Biorę każdą kulę, każdy granat, każdy nóż. Wszystko to gamble. Podnoszę kołnierz płaszcza aby chociaż trochę nie czuć tego odoru.
Offline
Zbierało ci się na rzyganie, ale w ostatniej chwili powstrzymałeś to. Znalazłeś 3 naboje .44, samoróbki z wyglądu, 2 kule 9mm, nóż wbity w odbyt mutanta, odbezpieczony granat który najwyraźniej nie wybuchł i jakąś dziwną małą kulkę, która, jak nią zakręciłeś stawała się tak ciężka aż wypadała z ręki.
Offline
Admin
Nie zbliżam się na krok do granatu. Nóż zawsze się przyda. Wyciągam go i dokładnie wycieram szmaty leżące na ludziach. Z jakiegoś kawałku ubrania trupów robię sobie pochwę na nóż. Nie chcę abym sam śmierdział gównem mutasa. Tajemniczą kulkę biorę do ręki i idę dalej oglądając ją dokładnie.
Offline
Zauważyłeś po czwartym wypadnięciu kulki z Twojej ręki, że zmienia ciężar tylko i wyłącznie, jak się nią pokręci, nawet lekko. Nie mogłeś dojść, z czego była zrobiona, zapewne zlepek jakichś metali, tylko jak się komuś udało uzyskać taki efekt? Po pokonaniu paru kolejnych wzgórz, ujrzałeś zbawienny widok: średniej wielkości miasteczko, ze sporym zasobem mieszkańców. Niedaleko przed tobą była tabliczka, zapewne z nazwą miasteczka i trzema przedmiotami przybitymi do niej, jednak z tej odległości nie mogłeś powiedzieć co to było.
Offline
Admin
-Śmieszny ten wynalazek. - wkładam znalezisko do kieszeni. Oby tylko nie było jakimś granatem, albo innym gównem.
Idę w stronę zbawiennego widoku miasta. Zwracam uwagę na to co jest przy tabliczkach.
Offline
Po pewnym czasie, rozeznałeś co wisi przybite do tabliczki. Głowy. Z bliska zobaczyłeś głowę jednego czarnego, jednego żółtego i jednego białego. Pod nimi był napis "Jeśliś czarny, żółty, mutek lub rasista - stracisz głowę". Huh, dziwne. Zauważyłeś, że dookoła miasta stoi płot, wnioskując z podpiętego generatora, pod napięciem. Poza tym, niczym się nie wyróżniało. Budynki w strasznym stanie, tłumy ludzi na ulicach, wielka banda mutków zbierająca się na pobliskim wzgórzu...
Offline
Admin
-O kurwa... - mówię do siebie widząc armię mutasów. Podbiegam do miasta. Stawiam kołnierz tak, aby nie było widać znaczku SS. Zerkam niecierpliwie na wzgórze. Zaczepiam najbliższego przechodnia.
-Czy oni tak zawsze? - wskazuje na górę i mutantów.
Offline
-Tiaa... Organizują się i wbiegają hurtem na siatkę, cały czas w tym samym miejscu... O, o! Patrz! - Podążyłeś wzrokiem za palcem i od razu zobaczyłeś widok... komiczny. Mutki w szeregu wbiegały na siatkę, padając jeden po drugim od napięcia. Paru udało się dostać do środka, wchodząc po trupach towarzyszy, ale ci zostali ustrzeleni przez snajperów, którzy magicznie pojawili się na dachach. Niektórzy odwracali swe głowy na moment w ich kierunku, reszta przechodziła obojętnie obok tego. Zapewne częsty widok, nie?
Offline
Admin
-Bardzo praktyczne, bardzo. - z uśmiechem oglądam widowisko.
-Widziałem swego rodzaju tabliczkę przed miastem. Dziwny mi się wydaje tekst o niewpuszczaniu rasistów skoro nie wpuszczacie kolorowych.
Przyglądam się mojemu rozmówcy. Na kogo wygląda?
Offline
Wyłapałeś coś... szczególnego. Dziwną pustkę w jego oczach. Poza tym, wydawał się bardzo podobny do wszystkich innych przechodniów, co było dziwne. Koleś trochę się zmieszał i nagle dziwnym tonem powiedział:
-Ee... No, ten... Oj kurwa ja nie wiem, kolorowi to nie ludzie podobnie jak i rasiści. Chcesz wiedzieć więcej, leź do burmistrza - po czym wskazał ci na wpół rozpierdolony ratusz.
Offline
Admin
-Ciekawa teoria przyjacielu. Miłego dnia życzę.
Zerkam na budynek który ma imitować ratusz. Przez chwilę patrzę na niego i ruszam w stronę wejścia.
Offline
Admin
Faktycznie, dziwne. Mają ochronę czyli przynajmniej na razie mają spokój. Powinni się cieszyć. Pochodzę do ratusza i pukam w drzwi.
Offline
Drzwi nagle otworzyły się automatycznie przy akompaniamencie dziwnego buczenia. Środek ratusza był, mało powiedziane, luksusowy. Gustownie urządzone pomieszczenie, misternie zdobione meble a za biurkiem zastawionym różnymi papierami i pustymi paczkami papierosów siedział młodziutki, wysportowany mężczyzna. A, i skórę miał koloru czarnego. Kiedy się odezwał, poczułeś do niego... sympatię?!:
- Witam, witam! Proszę usiąść i powiedzieć co pana sprowadza do naszego miasteczka!
Offline
Admin
-Sprowadziła mnie chęć ucieczki przed mutantami... i ... no ... - waham się chwilę - Ciekawi mnie tabliczka przed miastem. Dlaczego ona zawiera takie no... ostrzeżenie? - po chwili się ogarniam
-Znaczy się... roboty szukam.
Offline
Nagle, przez dosłownie chwilę, coś jakby przesłoniło ci oczy. Kiedy je otworzyłeś, zobaczyłeś nad sobą jakiegoś starego faceta, który do ust wlewał ci powoli trochę wódki. Zakrztusiłeś się i odkaszlnąłeś. Znajdowałeś się w tym samym pomieszczeniu, tylko... czarnuch zniknął. A ty leżałeś na materacu, obolały jak cholera. Facet klepnął cię po plecach i rzekł:
- Dosyć dziwny z ciebie człowiek. Znaleźliśmy cię wśród szczątek karawany. Miałeś szczęście, bracie, że mutki cię nie obżarły, a już się miały za to zabierać. Przynieśli cię chłopaki, do naszego Whiteys Shaun, wyspy na morzu gówna, jakim jest teraz Texas z mutkami i innymi takimi. Rzucałeś też się jak szalony, drąc się coś o czarnuchach i innych takich... Mam nadzieję, żeś rasista nie jest, co? - po czym się zaśmiał i odszedł, wołając chyba jakąś służkę, by przyniosła coś wody.
Offline
Admin
-Hę ? Co jest... zostaw mnie pierdolony czarny mutancie! - wołam jeszcze przez chwilę próbując udawać, że nie mam nic do czarnych.
-Ale, że co ja tu robię? Jak to w karawanie? Mniejsza z tym, pewnie dostałem czymś ciężkim w głowę.
Offline
-Nie ma tu czarnych, ani mutantów, kolego więc spokojnie. Miałeś kurwa szczęście, bo jesteś tylko poobijany. Ale wiesz, że za taką opiekę trzeba... odpłacić? - powiedział po czym podał ci rękę byś wstał. Wydawało ci się, że drugą rękę ma tak trochę... czarną, ale zapewne tylko ci się zdawało.
Offline
Admin
-Odpłacić? A jak ja mam się odpłacić? - pytam wstając i łapiąc się za głowę drugą ręką.
Offline
Mężczyzna siadł za biurkiem i wskazał ci stojące przed nim krzesło. Kiedy usiadłeś, zaczął mówić:
-Zapewne nie obcy ci jest specyfik nazywany Tornado? Otóż, w ubiegłym tygodniu jeden ze zwiadowców odkrył fabrykę, położoną jakieś 40 mil stąd, wypełnioną tym specyfikiem. Posłaliśmy tam dwóch ludzi, jednak niestety nie wrócili. Cierpimy na deficyt ludzi którzy są zdolni unieść broń, a mutanty mogą wreszcie wpaść na pomysł wejścia główną bramą. Oczywiście, samego cię nie wyślemy. Pójdzie z tobą Maxim, Jacob, Sara, Mohammet i Jack. Więc, cóż powiesz?
Offline
Admin
-Rozumiem, ale czemu szkodzi wam fabryka tego narkotyku? - pytam.
Offline
-Chyba mnie nie zrozumiałeś, co, chłopcze? - uśmiechnął się i zaczął gmerać między papierami. Wreszcie, wynalazł coś, co przyprawiło cię o zastopowanie akcji życiowych, erekcję, porażenie mózgowe i takie tam. Spora działka tornado leżała na jego dłoni:
-Tego, jest tam od chuja. My chcemy tą fabrykę ojebać z tego co tam jest. Jeżeli będzie tego naprawdę dużo, kto wie, może i ty dostaniesz trochę...
Offline
Admin
-Oo! To już brzmi dużo lepiej przyjacielu! Skoro tak się sprawy mają to piszę się na tę robotę od zaraz! Pytanie: dostaniemy jakiś sprzęt? - zadowolony mówię do rozmówcy.
Offline
Admin
-Hm... ale wiecie, sama Beti może nie wystarczyć... może znajdzie się coś z większym zasięgiem. - dodaję z uśmiechem
Offline
Pokręcił głową przecząco i powiedział:
-Cały arsenał jest zajęty przez tutejszą obronę. Nie musisz się martwić, z pewnością Twoja pukawka wystarczy. No, tedy możecie wyruszać już zaraz, o ile czujesz się na siłach
Offline
Admin
-Rozumiem... To piszę się na tę robotę, tylko muszę coś zjeść i wypić... byle to nie była mięso mutanta i jego szczyny...
Offline
Kiwnął głową i potrząsnął dokładnie trzy razy dzwoneczkiem. Siedziałeś, czekając na efekt, jednak nic się nie działo. Usłyszałeś stłumione "Kurwa..." po czym mężczyzna się podniósł. Ledwo ruszył w stronę drzwi, prowadzących wgłąb, wypadła zza nich jakowaś gruba baba, niosąc ładnie pachnące żarcie, którego jednak było mało. Postawiła je na biurku przed tobą i krzesłem burmistrza. Rozstawiła dwa talerze i szybko się wycofała. Burmistrz, siadając, burknął:
-Widzi pan, jakie to kurwa niewdzięczne? Dajesz żreć, spać, a w zamian usługiwać ma. Ale nawet tego potrafić dobrze nie zrobi! No, ale jedzenie stygnie. Proszę sobie nakładać. - powiedział już z milszym wyrazem twarzy. Zauważyłeś, że mięso wyglądało apetycznie, było soczyste i na pewno pochodziło od zwierzęcia.
Offline
Admin
-To normalne, że to mięso nie jest zwierzęce? Mutant? Dobrze zgaduję? - pytam nakładając sobie wszystkiego po trochę.
Offline
-Gdzież mutanta bym żarł, panie. Tutejsze krowy są nieco... inne, ale ich mięso jest przepyszne! - obruszył się burmistrz, napychając się jedzeniem. Zaraz znowu weszła ta sama baba, niosąc dzbanek jakiegoś aromatycznego, czarnego płynu, bodajże kawy i dwa kubki. Znów ustawiła się na stole, gapiąc się na ciebie. Kiedy wychodziła, puściła do ciebie oko i zaczęła kręcić tyłkiem. Cóż, widok niezbyt przyjemny.
Offline
Admin
(kurna xD przeczytałem "na pewno nie pochodziło od zwierzęcia")
-No faktycznie, wiecie jadłem ostatnio jakieś mięcho robione przez nowojorczyków... smakowało jak podeszwa, ale wyglądało podobnie do tego. Okazało się że zeżarłem mutasa... - próbuję kilka kęsów. - Fakt smakuje inaczej.
Offline
-Nowojorczycy? - widziałeś zdziwienie w jego oczach, gdy nagle uderzył się dłonią w czoło - Wiem, które to skurwiele! Kiedyś przejeżdżali tędy z Nowego Nowego Jorku, zjebana nazwa, czyż nie? Ale, przyjechali i nawoływali do jakiegoś zjednoczenia, czy czegoś, a potem przyłapaliśmy ich na kradzieży. - powiedział zgrzytając zębami. Widocznie niezbyt lubił nowonowojorczyków...
Offline
Admin
-Dokładnie to te chuje! Na okrągło pierdolą o tworzeni u państwa i tak dalej. Takich to trzeba wrzucać do jeziora w betonowych skarpetkach. - dodaję po chwili z uśmiechem - Widziałem tabliczkę przed miastem. Czemu jest na niej akurat taka treść?
Offline
-Huh, widać żeś pan się w czasie przenoszenie obudził... - skończył pałaszowanie swojej porcji i zaczął bujać się na krześle - Wiesz, niezbyt nam potrzeba tu obcych, a jak zobaczą taką tabliczkę to pomyślą, że same pojeby w tej wiosce i mogą marnie skończyć, więc nas ominą łukiem. Zazwyczaj wpadając na tych pojebanych mutków... Widziałżeś, jak te zjeby wbiegają na siatkę pod napięciem ciągle w tym samym miejscu? A, chyba żeś widział...
Offline
Admin
-Hm... czyli żadne z tych "ostrzeżeń" nie jest pisane na poważnie. - pytam z delikatnym uśmieszkiem na jedną stronę.
-Tak, tak widziałem. Snajperzy muszą mieć niezły ubaw w takiego strzelania jak do kaczek. - odpowiadam na zapytanie burmistrza, nieco rozbawiony.
Offline
-Gorzej jak się przedostaną po ciałach do wioski, nie zawsze wszystkich dają radę snajperzy zdjąć... I nie, nie jest na poważnie. No, ale. Widzę że kończy już pan jeść... Gotów do wyruszenia? - zapytał się, zauważywszy ostatnią malutką porcyjkę na twoim talerzu. Usłyszałeś cichy warkot silnika, dobiegający jakby zza ratusza. Dziwne, przecież do ratusza przylegała siatka...
Offline
Admin
*Pewnie już czekają poza miastem z samochodem.*
-Tak tak, jestem gotów. - biorę obydwa magi do Beti i idę we wskazanym kierunku.
Offline
(Dopisz je)
Burmistrz wstał i pokazał ci byś szedł za nim. Wyszliście z ratusza i okrążywszy go, zauważyłeś że burmistrz odsuwa jeden z krzaków. Za nim była sprytnie zamaskowana furtka. Wskazał ci stojącą niedaleko cieżarówkę, mówiąc:
-To jest wasz transport. Podlegacie Maximowi - po czym wyciągnął do ciebie rękę na pożegnanie.
Offline
Admin
Wsiadam do wozu żegnając się iście po aryjsku. Prostuję rękę tak aby stanowiła z dłonią linię. Patrzę po towarzyszach, którzy zapewne są gdzieś w okolicy.
Offline
Kiedy wsiadłeś, zauważyłeś że wyjebali ściankę przedziałową. Siedzenia stały po bokach, a jedyne wolne było między... dwoma murzynami. Jeden z nich podniósł się i podał ci rękę mówiąc:
-Maxim jestem, a to Jacob, Sara, Mohammet i Jack - powiedział, wskazując na każdego po kolei. Jacob okazał się być tym drugim murzynem, Sara i Mohammet Arabami a Jack, który prowadził, był jakimś Japońcem, czy Chinolem, coś w ten deseń. Maxim wskazał ci miejsce, a Jack powoli zaczął ruszać samochodem.
Offline
Admin
*Kurwa, jeszcze mi tutaj brakuje wodza apaczów i eskimosa do pełni szczęścia.*
Podaję wszystkim rękę.
-Także jestem Jack - Jack Miller z Austrii, z samego centrum kultury europy.
Offline
Widziałeś szczere zdziwienie na twarzy każdego, gdy nagle Mohammed klepnął się w dłonią w czoło i prawie wykrzyczał:
-Aaaa, to to państwo, ten, klon tych... no... Dojczlanderów, czy jak im tam! Moi przodkowie wywodzą się z Turcji, a to niedaleko było... Nawet.
Offline
Admin
-Dokładnie! Stamtąd wywodził się najlepszy dowódca świata! Fuhrer Adolf! - przytakuję.
Offline
Tym razem to już popatrzyli na ciebie jak na wariata i przemilczeli to. Jechaliście w ciszy przez ponad godzinę, a za oknem krajobraz był cały czas ten sam. Wreszcie, zauważyłeś że coś zaczęło się zmieniać. Nie było już zieleni, trawa była wypalona, wzgórza porozpieprzane. Z pewnością musicie być blisko tej fabryki...
Offline
Admin
-Jakby zaciągam się powietrzem. Achh... ten zapach! Tornado musi być blisko! - mówię zadowolony obserwując wzgórza i teren.
Offline