Postapokaliptyczna gra fabularna
Admin
Znajdowałeś się gdzieś niedaleko morza. Stara speluna przypominająca przedwojenny garaż (tyle, że trochę większy i z kilkoma neonami) widniała przed Tobą. Przed wejściem na łańcuchu był uwiązany pies, chociaż jeśli chodzi o określenie pies to jest ono zbyt łagodne jak na takiego stwora. Bydle wielkości tygrysa swoim charczeniem zachęcało do wstąpienia w progi baru. Słońce prażyło niemiłosiernie. Żal Ci było tych dziwaków z Missisipi, którzy w takim żarze musieli biegać w kombinezonach i maskach przypominających sprasowane puszki po piwie. Stałeś tak przez chwilę, w końcu podszedłeś do tej jakże ekskluzywnej restauracji. We wnętrzu było parę osób, tu jakiś cwaniaczek zaczepiał niezbyt ładną kelnerkę, tam jakiś meksykaniec czyścił nóż. Nic specjalnego.
Offline
- Aj waj... - wzdycham i siadam gdzieś w środku przy stoliku kładąc ze stukotem "szkrzypki" na blat. Zastanawiam się czekając aż ktoś mnie zauważy nad mieściną w której się znajduję. Jaka duża? Co może w niej się znajdować? Tak myśląc wzdycham ciężko od czasu do czasu.
Offline
Admin
-Kto wy i czego tu? - krzyknął pryszczaty ktoś, kto chyba był właścicielem tego burdelu.
Momentalnie wszyscy spojrzeli na Davida. Wzrok meksykanina był nie do zniesienia. Wyglądało to jakby za chwilę latynos miał tym samym nożem, którzy przed chwilą ostrzył, pokroić kogoś i zrobić z niego szaszłyk. Spojrzenie brązowych oczu wyglądało z jednej strony groźnie, z innej żałośnie.
Cwaniaczek dalej próbował klepnąć kelnerkę w pośladki. Dostał w mordę blaszaną tacką i chyba zrezygnował. Jego wzrok także powędrował na nowo przybyłego.
Offline
- Aj waj! - odparłem głośno... - A od kiedy to się tak gości i klientów wita? Aj waj! Takie wy tu geszefta... interesa robita?! - Siedząc spojrzałem zadziornie na pytającego ignorując resztę.
Offline
Admin
-Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie! To nie jest kurwa ładnie. - odpowiedział barman.
Meksykaniec dalej gapił się na Davida jak pies na kawał szynki. Kanibal czy co?!
Offline
- A ładnie to i grzecznie tak napadać na strudzonego i interesa prowadzić? - rzuciłem niepewny wzrok na Meksa oceniając go w kategorii: niegroźny, groźny, spierdalać.
Offline
Admin
Oceniłeś go na na chwilę obecną niegroźnego. Po chwili mężczyzna mógł się zrobić groźny i za chwilę będzie trzeba spierdalać.
-Pytam jeszcze raz? Kto wy? Może jakiś cyborg Molocha? Odpowiadaj!
Offline
- Przecie mówię, że jestem turystą jak to mówią i zmęczonym. Tedy szukam miejsca do wytchnienia przed dalszą drogą. Ale jak tak mnie gościcie to może mam już pójść? - spytałem z silnym akcentem Idish, jak wszystko co mówię.
Offline
Admin
-Turystą? A kto teraz zwiedza? Może jeszcze chcesz otworzyć park narodowy w neodźungli ? - speluna wybuchnęła śmiechem
Offline
Przez chwilę z przymkniętymi oczyma wyobrażałem sobie jak montuję ładunek pod ścianą nośną baru. Potem się uspokoiłem i otworzyłem oczy. Rozejrzałem po gościach. Po każdym z osobna. Ostatecznie zaniechałem i odrzekłem:
- Więc zabieram się do pozwiedzania gdzie indziej, bo panowie są nudni jak upośledzony mutek. Podniosłem futerał. Obróciłem się i skierowałem do wyjścia.
Offline
Admin
Wyszedłeś, z lokalu słychać było jakieś dziwne dźwięki podobne do tych jakie wydają małpy. Słońce dalej prażyło niemiłosiernie. Piesek zaczął warczeć i szarpać się na Twój widok. Po chwili kundelek się uspokoił. Usłyszałeś warkot silnika. Ktoś przyjechał na motorze. Obita Yamaha R1 zaparkowała przed barem. Jej właściciel podszedł do tej zmutowanej bestii i pogłaskał ją jakby był to pudelek. Zauważyłeś, że koleś nie miał 3 palców. Mężczyzna przywitał się z przerośniętym psem jak z dawnym kolegą.
-Cześć Spike, co tam u ciebie druhu ? - popatrzył na Ciebie - Chyba Cię tu nigdy nie widziałem. Kim jesteś? Wyglądasz na podróżnego.
Offline
- Jestem rusznikarzem i faktycznie podróżnym. Szukam geszeftu pane... - odparłem.
Offline
Admin
-Czego szukasz? - zapytał zdziwiony. Chyba ze za bardzo znał ten dialekt.
Offline
- Eee ten no... inter... roboty. - wyjąkałem z mojszego na twojsze.
Offline
Admin
-Roboty szukasz i znasz się na boom-boomach? - zapytał zaciekawiony. - Ostatnio w okolicy zaległy się dzieciaczki. Wiesz o jakich bachorach mówię? Trzeba znaleźć ich siedlisko i je rozjebać na 4 strony świata. Z tego co słyszałem lokalni mogą sporo zapłacić.
Offline
- O tym, że wiem jak coś wysadzić Pane nie mówiłem - uśmiechnąłem się - ale wiem. A ile i czym płacą?
Offline
Admin
-Tego to nie wiem czym płacą. Dzieciaki zabiły kogoś z lokalnych bossów. A skoro potrafisz zrobić coś co strzela to pewnie zrobisz też coś co wybucha. - uśmiechnął się.
Offline
- Coś co wybucha i to jeszcze jak! - Uśmiechnąłem się szerzej od niego. - A Ty co potrafisz pane i jaka masz geszefta w wysadzaniu przeze mnie dzieciaczków?
Offline
Admin
-Ja ... ja tam nic wiele nie robię. Wiem tylko, że takiego kogoś trzeba. - uśmiechnął się i ruszył w stronę drzwi do baru.
-Wejdziesz na moment? - zapytał
Offline
- Chętnie, ale przed chwilą wyszedłem... Chyba barman ma uprzedzenia...
Offline
Admin
-Stary Ricky ma takie odpały do każdego nowego - zaśmiał się. -Chodź na piwo i powiem ci co wiem o tej sprawie. - otworzył drzwi i wszedł do środka.
Offline
Uśmiechnąłem się szeroko i wszedłem za nim niemal prowokacyjnie czując się pod protekcją miejscowego. Aj waj! Pomyślałem.
Offline
Admin
Pierwszą osobą, która zwróciła na Ciebie uwagę był ponownie "głodny" meksykanin. Twój towarzysz widząc całe towarzystwo uśmiechnął się i krzyknął do baru:
-Ricky! Klientów sobie odstraszasz? Porządny spec od boom-boomów tutaj jest a ty go swojemu kundlowi na pożarcie wysyłasz? Dwa piwa i to już.
Wskazał Ci "stolik" i "krzesła".
Offline
Siadłem buńczucznie stawiając futerał na blacie obok siebie.
- Miło trafić na miłego gościa w nie miłych Pierdolonych Stanach Zjednoczonych. - uśmiechnąłem się.
Offline
Admin
-Niemiłych radioaktywnym jak już - odpowiedział przynosząc dwa kufle piwa zrobione z zespawanych ze sobą puszek.
-Dobra, co wiesz o dzieciach? Miałeś już z nimi styczność?
Offline
- Słyszałem, że na północy nazywają tak bandę mutantów, ale nie wiele więcej. Tu na tym bagnie gdzieś żyją? Nie chciabym być matką tych "dzieci"... - powąchałem piwo - Aj waj! Mutki, mutasy, mutanty! Aj waj! - westchnąłem.
Offline
Admin
-No pięciolatka pewnie widziałeś kiedyś... pewnie się takich jeszcze produkuje. Nie orientuję się w tych sprawach. No to dzieciaczki to są właśnie takie pięciolatki tylko ze szponami wielkości dłoni. Nie żyją na bagnie tylko pod miastem. W kanałach się zalęgły. Kogoś tam rozszarpały i jest awantura... bo to ktoś znaczny był.
Offline
- Aj waj! - wtrącam i czekam na rozwinięcie.
Offline
Admin
-Aj łaj? Co to znaczy?! - zapytał nieco zdezorientowany rozmówca.
Offline
- Aj waj! ... oj aj waj! ... - zakłopotałem się - to takie nieprzetłumaczalne, pochodzi od mojego ludu... - machnąłem ręką, by dać znać, że martyrologia narodu wybranego nie jest tematem tej rozmowy.
Offline
Admin
-No, ale kiedy się to mówi? Po co? To jakieś powiedzenie? - pytał zaciekawiony rozmówca.
Offline
- No to jest coś jak wasze "Kurwa", ale nie do końca... to takie wzdychanie moje hebrajskie na ciężar i niesprawiedliwość... Ale można też powiedzieć gdy spotka Cię niemiłe zaskoczenie "Aj waj!", albo miłe zaskocznie... ah... ciężko tłumaczyć pane... Aj waj!
Offline
Admin
-Czyli mówi się jak się coś nie podoba? Albo jak się chce coś wyrazić ale brakuje słów? Tak? - kontynuował dalej cholerny językoznawca...
Offline
- Mówi się zawsze... jak się podoba i jak się nie podoba... mówię pane, że jak "kurwa" - znów przywołałem porównanie mając nadzieję, że zabije wątpliwości.
Offline
Admin
-Y... no mniejsza z tym. - podniósł wzrok do góry jakby układał sobie to wszystko w głowie.
-To jesteś chętny na tę robotę?
Offline
- A ile się płaci za taka robota? - zapytałem jak na Żyda przystało.
Offline
Admin
-Nie wiem... trza pytać zleceniodawcy... wszystko co wiem to powiedziałem.
Offline
- A kto zleca ta geszefta? W czyja to interesa?
Offline
Admin
-Jakiś lokalny handlarz? Czy chemik? Ciul wie... coś na H... gość któremu gambli nie zabraknie
Offline
- Ale z kim pane ja mam o ta geszefta rozmawiać?
Offline
Admin
-Geszafta to praca? - zapytał i jakby samemu udzielając sobie odpowiedzi kontynuował - W mieście pójdziecie i zapytacie o starego Fughera, tylko pamiętaj! Starego, nie młodego.
Offline
- Dobre pane, dobre... - łyknąłem piwa i popatrzyłem bezczelnie na meksa.
Offline
Admin
Meksykaniec właśnie skrobał coś nożem po jakimś kawałku skóry. Po chwili jakby poczuł wzrok na sobie i przechylając głowę znów zaczął się gapić.
Offline
Przetrzymuję jego spojrzenie popijając piwem i tracąc zainteresowanie dla poprzedniego rozmówcy.
Offline
Admin
-Widzę, że polubiłeś się z Fernando - zaśmiał się głośno mężczyzna przy stoliku z Tobą.
Offline
- Ładne imię. Jak dla konia. - skomentowałem ciągle patrząc.
Offline
Admin
-Nikt nie wie jak się nazywa bo ma zaawansowane stadium drętwoty Holywoodu i tak zwaną Kamienną twarz... nikt w okolicy nie ma na to leków no i sam widzisz... dziwnie te choroby przez niego przechodzą ale przechodzą.
Offline
Rozejrzałem się zakłopotany, nie do końca zrozumiawszy kto, co i o kim mówi.
Offline
Admin
Mówił Twój poprzedni rozmówca. Patrzył się na meksykanina.
Offline
- Aj waj. - skomentowałem nieco beznamiętnie. I łyknąłem piwa przypatrując się pozostałym gościom.
Offline